Święta, święta i już po świętach. Jedni się radują, inni łzy przełykają w ukryciu. Jedni budują swoje życie i szczęście a drugim życie się sypie lub wręcz wali na głowę. Jedni czekają na nowy dzień żyjąc nadzieją, że jutro będzie lepiej a inni chcieliby zatrzymać lub cofnąć czas, bo boją się co może przynieść kolejny dzień lub boją się, że kolejnego dnia może już nie być. Tak szybko mija ten czas,często zbyt szybko... Ciężko się cieszyć, czy choćby uśmiechać, gdy smutek serce przepełnia. Trudno trzymać się na nogach, gdy grunt spod nóg się rozsuwa - ale niestety trzeba żyć mimo wszystko. trzeba nauczyć się żyć od nowa, trzeba nauczyć się oddychać na nowo, chodzić na nowo, uśmiechać na nowo. Musimy czasami popatrzeć na życie z innej strony, musimy odnaleźć w swojej rozpaczy coś pięknego, musimy odszukać to coś, co było dane tylko nam i tym musimy karmić naszą zbolałą i zrozpaczoną duszę - ja po śmierci mojej ukochanej mamy, zaczęłam budować swoje życie na nowo, wmawiając sobie, że kiedy ja płaczę i rozpaczam, to i ona strasznie cierpi przeze mnie i nie może zaznać spokoju. Zrozumiałam przez swoje cierpienie, że byłam wielką szczęściarą, że dane mi było mieć tak cudowną mamę, wspaniałego tatę. Zrozumiałam, że jeżeli tak bardzo brakuje mi tej miłości, to znaczy że było ona jedyna w swoim wydaniu, najpiękniejsza i najprawdziwsza a tak wielu ludzi nie wie co to miłość, lub wylewa łzy rozpaczy i lęku, przez osobę, która powinna jej być bliską, być jej przyjacielem a jest wrogiem lub katem. Zrozumiałam, że w cierpieniu i chorobie moich rodziców - ich życie było właśnie dla mnie, bo przecież mimo strasznego bólu, jaki przechodzili w chorobie - uśmiechali się do mnie, ich oczy mimo cierpienia - przepełnione były najgorętszą miłością, toczyli bój z chorobą walcząc o kolejny dzień życia - też właśnie dla mnie. Wszystko tylko po to bym nie była smutna, troszczyli się o mnie i bali się mnie zostawić, bo wiedzieli jak bardzo ważni są dla mnie. - Więc teraz przyszła kolej na mnie, teraz ja musiałam i muszę zrobić coś dla nich - muszę pokazać im, że dam radę, że nie upadnę, że podniosę się z kolan i będę żyć dla Nich, udowodnię przez to, że moja miłość do Nich jest silniejsza od śmierci. Często z Nimi głośno rozmawiam, często też odpowiadam sobie w Ich imieniu, wiedząc co Oni by mieli na ten temat do powiedzenia. Minęło już ponad dwadzieścia lat od śmierci mojego taty i dwa lata od śmierci mamy. Nie ukrywam - jest mi ciężko, ale na szczęście już nie zadaję pytania - DLACZEGO? Zrozumiałam, że tak musiało być, są ludzi którzy tracą swoich bliskich jeszcze wcześniej, niż ja straciłam, niektórzy są sami jak palec i nie mają żadnej miłości - i tak trawię się tym wmówionym sobie szczęściem, które chcę czuć wiecznie i zauważyłam, że czym częściej uśmiecham się, to czuję, że Oni są bliżej mnie. Wiadomo każda miłość jest inna, do rodziców, partnera, dzieci czy dziadków - ale jest to za każdym razem, tak czy inaczej największa i jedyna miłość w swoim rodzaju. Dlatego trzeba dalej żyć, mimo, że już inaczej, ale żyć razem z ludźmi, nie można się odcinać od innych, trzeba się znowu otworzyć na świat. Nie jest łatwo ale da się to zrobić. Czas leczy rany, mimo, że czasami długo to trwa... Tak więc bądź twardy, ale nie zamykaj się w sobie, nie wstydź się łez ale staraj się je szybko ocierać, z czasem nauczysz się śmiać przez łzy i w którymś momencie będziesz żył na nowo, ale innym życiem i innym szczęściem (jednak z wieczną miłością do Wandzi skrytą w głębi serca na zawsze).
Kochani co z tą wiosną się porobiło - macie może jakieś przecieki wiadomości, kiedy ona przyjdzie? Bo mi ogrodzenia nie mogą montować a i wylewka na górze czeka ze swym startem.
Pozdrowionka